Nasz serwis wykorzystuje pliki cookies do przechowywania identyfikatora sesji użytkownika. Dzięki temu plikowi będziesz zalogowany w serwisie przez cały czas przebywania w witrynie bądź do momentu wylogowania się. Możesz zrezygnować ze zbierania informacji poprzez pliki cookies, zmieniając ustawienia Twojej przeglądarki - niemniej w takim przypadku nasz serwis nie będzie działał poprawnie.
Strony: [1]   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek:

Artykuły o Italo-Disco Na T Mobile Music

 (Przeczytany 10400 razy)
0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Retromaniak
Koordynator Radiowy
*****
Offline Offline

Debiut: 2012/01/09
Wiadomości: 730



« : 30-08-2013 13:08:55 »


Łkanie na parkiecie, czyli warto przeprosić się z Italo Disco

Popularność soundtracku do filmu "Drive" oraz kilku projektów ze Szwecji potwierdziła osobliwe zapotrzebowanie na minorową muzykę do tańca. Desire i Chromatics faktycznie wzruszają, ale uwierzcie - to jedynie udane ksero. Naprawdę smucić na parkiecie można się tylko przy prawdziwym italo disco.

Italo disco nie ma w Polsce dobrej prasy. Wszelkie nadzieje na to, by należycie docenić ten gatunek, zostały przysłonięte przez kolosalny biust Sabriny, śpiewającej "Boys, boys, boys". Za sprawą tejże Sabriny, niebezpiecznej bliskości terytorium Dietera Bohlena, a wkrótce później również dzięki oszałamiającej karierze disco polo - konglomeratu synth popu, "Koncertu Życzeń" i twórczości kapel weselnych - italo kojarzy się dzisiaj albo z muzyką dla mało wyrobionego ucha, albo z niegroźnym kuriozum późnego PRL. W powszechnym mniemaniu to przedatowana muzyka z kurzących się na strychu kaset za 5 starych tysięcy. To również, w perspektywie historycznej, muzyka tzw. dyskomułów – śmiertelnych wrogów jedynie prawdziwej frakcji gitarowej. Wraz z Pet Shop Boys, Depeche Mode i New Order, te dalekie od łojenia dźwięki były w latach 80. i na początku lat 90. synonimem frajerstwa. Tak chciała historia, jednak czujny słuchacz wie, że żadnego gatunku muzycznego nie należy z góry skreślać. Przeprosiny z italo disco mogą przynieść wiele zaskakujących odkryć, zwłaszcza tym, którzy nie brzydzą się syntezatorem i nie obawiają się nieoczekiwanych wzruszeń.

Bo będą momenty wzruszenia i okrzyki niedowierzania, ale przyjdzie nam również zmierzyć się z dosyć wybujałymi gustami. Italo disco zawiera w sobie, jak przystało na popularny produkt włoski, niemało estradowego kiczu, dostojnego stąpania po podświetlonych schodach – apeluję jednakże, aby nie sprowadzać tej muzyki do obciachowej ciekawostki czy zabawnego sezonowego snobizmu i posłuchać jej całkiem uczciwie. To bowiem muzyka, która mimo swojego całkowicie użytkowego przeznaczenia, jest dojmująco minorowa. Disco Magic i Sound of Italy produkowały porywające melodie o tanecznym potencjale, które jednocześnie powodują - również i dziś - lekki ucisk wzruszenia w klatce piersiowej, nie pozwalają porzucić myśli o nieuchronnym końcu sezonu, pełne są nastroju, który muzycy Maanamu określili kiedyś jako efekt sierpniowego słońca. Być może klucz leży w maksymalnej melodyjności? Stojący za Peter Jacques Band i Change producent Fred J. Petrus stwierdził kiedyś, że nadmiar melodii to tajna broń włoskiego popu. Dlatego – choć italo powstało prawem popytu i podaży, w odpowiedzi na głód muzyki dyskotekowej – w przeciwieństwie do amerykańskiego disco nie ma tu hedonistycznego, mięsnego groove'u.

Poza sentymentalno-koturnowym duchem piosenki włoskiej, italo disco ukształtował brak pieniędzy i wynikająca z niego doraźna przedsiębiorczość. Neil Tennant z Pet Shop Boys powiedział kiedyś, że nagrania italo są niemal punkowe - słychać, jak tanim kosztem powstały i na tym polega ich wdzięk. Oryginalne płyty, importowane z USA, były kosztowne, za to syntezatory i automaty perkusyjne – nie. Włosi, zainwestowawszy w opcję numer dwa, zabrali się za własną odmianę muzyki tanecznej. Gdy za Oceanem disco pomału schodziło do podziemia, gdzie mutowało w electro, hip-hop i house, w Italii przechodziło inną zgoła metamorfozę, pod wpływem dorobku Giorgio Morodera (ale z okolic "From Here To Eternity", nie singli Donny Summer) i Claudio Simonettiego, znanego z muzyki do horrorów Dario Argento. W okolicach 1983 roku ukształtowało się już najpełniejsze brzmienie italo disco: lśniące futurystycznym sznytem, migotliwe jak kryształowa hala pełna tancerzy o nastroszonych lakierem fryzurach. A może raczej aspirujące do takiego sznytu, na miarę skromnych zasobów finansowych i technicznych wykonawców.

Niełatwo z hali tej wyjść, bo słuchacz raz zachęcony do poszukiwań natrafia co rusz na nowe odkrycie, na kolejną najlepszą w świecie melodię. Dlatego italo to gatunek wymarzony dla kolekcjonerów – opiera się wyłącznie na instytucji singla, a tych wydano tysiące. Nie mamy tu najmniejszej gwarancji, że znajdziemy swojego ulubionego wykonawcę. Artyści tego nurtu są najczęściej uprzejmie udzielającymi twarzy i głosu awatarami, którym producenci przydzielali piosenki w sposób całkowicie niesystematyczny i rzadko zdarzało się, by jeden wykonawca miał więcej niż dwa wybitne hity. Co oczywiście zachęca do dalszych poszukiwań, bo co chwilę odkrywamy coś lepszego. Dlatego właśnie kategoria "obscure italo records" wydaje się być niewyczerpana,  a pasjonaci poświęcają jej wiele czasu, pieniędzy i dobrej woli.
Na tę półkę postaram się zajrzeć w niniejszym artykule. Po długotrwałej selekcji i walce z osobistą nostalgią za dźwiękami towarzyszącymi konsumpcji oranżady "Grześ", udało mi się zebrać zestaw daleki od top ten Marka Sierockiego, dowodzący - mam nadzieję - ponadczasowego wdzięku melancholijnej melodii. Proszę zatem nie przejmować się tym, że pojawia się tu kicz i nonsens, wyłączyć swojego wewnętrznego hipstera i docenić dobrą robotę.

Rose - Magic Carillon

Rose to projekt popularnego u nas do dziś Savage'a i wokalistki Eleny Ferretti, która użyczała swojego głosu chyba trzydziestu różnym gwiazdkom. "Magic Carillon", jeden z najlepiej sprzedających się singli w dziejach italo, jest jednak wyjątkiem – śpiewa tu uzdolniona Stefania dal Pino i to ona również wywija na scenie w spandexach w załączonym teledysku. "Magic Carillon" to apogeum płaczu na parkiecie, połączenie aerobiku z melancholią, z przerwami na okazyjne fajerwerki. Wiele lat później własną wersję tej wspaniałej piosenki nagrała sama Shazza. Nie powinna była tego robić.

Valerie Dore - The Night

Płyta "The Legend" Valerie Dore to rzadki w italo przypadek concept-albumu. Lata 80. to czas koniunktury na fantastykę, baśnie i legendy – zatem Dora Carofiglio, która wraz z gościnnymi wokalistkami tworzyła projekt Valerie Dore, wymyśliła płytę o królu Arturze. Choć "The Night" odstaje tematycznie od reszty piosenek, można wyobrazić sobie ją na ścieżce dźwiękowej do filmu o lataniu na smokach. Geniuszowi Dory Carofiglio zawdzięczają wiele zarówno nieśmiałe Szwedki w rodzaju Sally Shapiro i Cloetty Paris, jak i Bros na amfie, czyli Scooter. Producenci stojący za tymi pierwszymi wskazują Valerie Dore jako bezpośrednią inspirację dla swojego brzmienia, a kombatanci happy hardcore nagrali średnio ciekawy cover "The Night".

Angie Care - Your Mind

Siostra Dory Carofiglio również miała swoją chwilę sławy na scenie. Dyskografia Angie Care jest bardzo skromna w porównaniu z dorobkiem jej wszechpotężnej krewnej, jednak można znaleźć w niej jeden z najładniejszych i najsmutniejszych kawałków epoki dojrzałego italo, któremu towarzyszy sympatycznie statyczny teledysk, pełen ludzi kiwających się z lewa na prawo.

Big Ben Tribe - Tarzan Loves The Summer Nights

Dlaczego Tarzan - nie mam pojęcia. Największy, obok Sabriny, międzynarodowy sukces italo to "Tarzan Boy" Baltimory. To nie pierwszy i nie ostatni liryczny absurd gatunku (dwie dekady później zyskamy dzięki nim The Syntetica). Fantastyczny "Mr J." Krisa Tallow zawiera sample z gry "Impossible Mission" na C-64 i tekstowo nie ma sensu. Gazuzu na płycie "Disco Banana" poświęcili sporo uwagi gorylom. Rządzi dżungla i komputery. Tytuły i teksty piosenek italo oraz pseudonimy wykonawców powstawały zapewne na dziesięć minut przed nagraniem. Jednak mniejsza z tym: "Tarzan" Big Ben Tribe zaczyna się jak Einsturzende Neubauten, by po chwili przekształcić się z jedną z najbardziej migotliwych i subtelnych piosenek italo.

Fun Fun - Happy Station

Piosenka, która sprawia wrażenie, jakby zaczynała się od środka. To rozwiązanie typowe dla italo, podobnie jak długo budowane napięcie w utworze, sprawiające, że faktyczna piosenka startuje około trzeciej minuty. Przypomina to praktyki ZTT Records i wydawane przezeń monumentalne, niekończące się single 12''. "Happy Station" pożycza trochę z klasycznego amerykańskiego disco, a nawet z Herbiego Hancocka i w efekcie brzmi jak prototyp rave. Wbrew tytułowi, na stacji dzieją się sceny kryminalne.

Silent Circle - Touch In The Night

Zespół o blackmetalowej nazwie Silent Circle nie pochodzi co prawda z Włoch, lecz z Niemiec, ale drogą wyjątku zasługuje na miejsce w naszym zestawieniu. Powody ku temu są trzy. Pierwszy to urzekający motyw syntezatorowy w zwrotkach. Brzmi jak syntetyczny ksylofon. Drugi to zaskakujące zwroty w refrenie: już, już się wydaje, że za chwilę wejdzie wokal w stylu Alvina i Wiewiórek, niczym u Dietera Bohlena, a tu wtem – zmiana! Trzeci powód to tytuł, który służy ilustracji pewnego zjawiska, przydatnego być może przyszłym kolekcjonerom. Otóż - jeśli na giełdzie winyli znajdziecie piosenkę z "in the night" w tytule, możecie być pewni, że to italo.

Aby nie narazić się na zarzut gołosłowności, podaję kilka przykładów: Mr Master – "Dog In the Night"; Anno Domini – "Singing In The Night" (greckie italo, brzmi jak zaginiony singel z Factory Records); Public Passion – "Flash In The Night" (nie mylić z przebojem Secret Service); Dario Dell'Aere – "Eagles In The Night" (gdyby Drupi został gotem); Energy – "Dancing In The Night"; G&C – "In The Night"; Kostas – "Lost In The Night"; Michael Dream – "Shock In The Night"; Martinelli – "Voice In The Night". I wiele innych.

Fockewulf 190 - Gitano

Italo ma swoje mroczne podbrzusze. Zza winkla wciąż wychyla się nowa fala, pomału kształtuje się EBM – a chłodne syntezatorowe konstrukcje, na których bazuje italo, są przecież pokrewne szeroko pojętemu "dark independent". Wystarczy minimalnie zmodyfikować brzmienie, nadać mu nieco bardziej marszowy ton, dodać posępny wokal Daria Dell'Aere i proszę – mamy italo mundurowe. Fockewulf 190 muzycznie nie stoi wcale tak daleko od Front 242.

Kirlian Camera - Heldenplatz

Kirlian Camera, dziś ulubieńcy militarnie zorientowanych gotów, w połowie lat 80. byli zespołem z pogranicza new wave i italo. Wydawali nakładem niemieckiego labela ZYX (którego właściciel wymyślił termin italo disco) i występowali w lokalnej wersji telewizyjnego "Koncertu Życzeń", jak należało. Założyciel grupy, Angelo Bergamini, był wcześniej wziętym kompozytorem na scenie tanecznej, odpowiedzialnym m.in. za "Pulstar" Hipnosis. Pierwsze nagrania Kirlian Camera, takie jak "Heldenplatz" czy "Blue Room" to obrzeża italo: syntezatorowy pop z postpunkową gitarą, trochę podobny do side-projektu Laibach - Germania, ale jednocześnie specyficznie włoski, tak jak włoskie są filmy giallo czy "Nocny portier" Liliany Cavani.

Tekst: Olga Drenda
Źródło: t-mobile-music.pl

« Ostatnia zmiana: 30-08-2013 13:08:35 wysłane przez Spacemaniak » Zapisane

Retromaniak
Koordynator Radiowy
*****
Offline Offline

Debiut: 2012/01/09
Wiadomości: 730



« Odpowiedz #1 : 30-08-2013 13:08:04 »


GABINET MUZYCZNYCH OSOBLIWOŚCI: Italo

W poniższym tekście znajdziecie kilka numerów. Spodobają się wam co najmniej trzy. Ale publicznie nie przyznacie się do ani jednego.

Mamy za sobą mniej lub bardziej denerwującą falę revivali. Czyli mód, by innym modom, zapomnianym, pogrzebanym w otchłani czasu, nieść drugą, albo i trzecią młodość (i modość?). Przez ostatnie kilka lat chętnie przypominaliśmy sobie synth pop, z całym jego pełnym blichtru entouragem. I nieważne, czy chodzi o La Roux i Florence and the Machine, czy przeciwnie, chillwave jakiś okrutny, o którego rzekomym istnieniu wie w naszym kraju od pięciu do dziesięciu snobów (czego dowodem choćby skandalicznie niska cena biletów na majowy koncert Toro Y Moi). Ejtisy wyszły poza organizowane kilka lat temu kicz-parties i na stałe wkupiły się w łaski muzyków i producentów. Czy dlatego, że Europa doby mijającego/minionego kryzysu ekonomicznego przypomina szarość środkowego thatcheryzmu? Nie rozstrzygam. Jedno pewne: tak, jak kiedyś przyszedł pewien ponury Cobain i wszystko zepsuł, tak i teraz przyjdzie. Póki jednak mamy sposobność, należy się owym kolorowym blichtrem cieszyć.

SUPER GIRLS AND ROMANTIC BOYS - SPOKÓJ

Tam jednak, gdzie synth pop, czy new romantic potrafiły się przebić, notujemy absolutny brak nawiązań – przynajmniej świadomych, tudzież takich, do których twórcy się przyznają – do estetyki jakże wyżej wymienionym bliskiej, to jest italo disco. Wszak i od italowej kompilacji DJ-a Hella minęło ładnych parę lat. Ba! Wielkomiejscy hipsterzy nawet już się z italo nie śmieją, miast tego wolą udawać, że wielką sztuką był eurodance, a historia informatyki zaczyna się od Pegasusa. A szkoda.

Bo poza bezczelną nonszalancją image’u i brzmieniami naiwnymi jak poseł Węgrzyn w oratorskim szale, italo disco oferowało coś, co w dzisiejszych, przeoranych tępym hip-hopem warunkach, możemy poczytywać za wielką zaletę. Melodię. Niekiedy nieznośnie romantyczną, niekiedy ckliwą, niekiedy niezbyt skomplikowaną, ale zawsze taką, że chwytała za serce i nie chciała wyjść z głowy tygodniami. A teraz mnie przekonujcie, że nuciliście kiedykolwiek pod nosem "Crazy in Love" Beyonce...

TRANS-X - LIVING ON VIDEO

Dobra. Czas na kilka zdań o historii. Opowieść o italo disco zaczyna się w 1983 roku, kiedy założyciel wytwórni ZYX Music, Bernhard Mikulski wprowadził ten termin, odnosząc go do włoskiej, opartej na syntezatorze, muzyki dyskotekowej. Proste i dosadne, jak imprezy bunga bunga brzmienia, oscylujące wokół równie prostej konstrukcji – zwrotka i kontrastujący refren - szybko zdobyły fanów i poza granicami Italii. Nie uprzedzajmy jednak faktów.

Pierwszym i najważniejszym nazwiskiem, jakie powinniśmy sobie przypomnieć przy okazji italo disco jest Robert Zanetti, lepiej znany jako Savage. Zaczynał jako klawiszowiec projektu Taxi, gdzie na gitarze z werwą wycinał niejaki Zucchero. Później jednak Zanetti stwierdził, że śmietankę spija się lepiej samemu, a że miał i talent, i fizjonomię prawdziwego rzymskiego boga, postanowił realizować się solowo. Ksywka Savage też nie przyszła przypadkowo, co bezbłędnie można ocenić, widząc niekłamaną dzikość w oczach Zanettiego. Co więcej, jest to – w przeciwieństwie do takiego 50 Centa – dzikość podszyta iście kocim sprytem.

SAVAGE - DON'T CRY TONIGHT

"Don’t Cry Tonight", pierwszy singel Savage stał się wielkim europejskim hitem. Tak, jak o Prouscie mówi się, że pogrzebał powieść modernistyczną, by Joyce mógł powołać do życia całkiem nowy rodzaj literatury, tak o Joy Division można powiedzieć, że pogrzebało punka, by Zanetti mógł stać się Joycem syntezatora. Nie, oczywiście nie mówię serio. Nie zmienia to faktu, że powolne, snujące się i nieprzyzwoicie romantyczne tematy Savage trafiły w słowiańskie gusta i Zanetti stał się u nas w kraju królem niejednego dansingu, istnym bogiem parkietu. Bogiem. A jego apostołem był nieoceniony Marek Sierocki, znany z faktu, że uważa "The Man Who Sold the World" Bowiego za kompozycję Cobaina. Zasługi importu italo disco do naszej ojczyzny jednak nie sposób mu odmówić. Przypatrzmy się, jak wyglądał młodzieżowy idol podczas koncertu w sopockiej Operze Leśnej w odległym już 1989 roku. Zwróćcie szczególną uwagę na specyficzne formy motoryczne prezentowane przez kwiat polskich niewiast, które stylistycznie lokują się wpół drogi między dyskoteką na sali gimnastycznej w szkole podstawowej, a występem Kabaretu Form Sierocych ”Jurki”.

SAVAGE - GOODBYE (LIVE IN POLAND 1990)

Koronnym dowodem na to, że Zanetti w Polsce był prawdziwą megagwiazdą jest fakt, że pamięta się tu o nim do dziś. Nie dalej, jak dwa lata temu Savage gościł na Ostródzkim Festiwalu Muzyki Tanecznej, dzieląc scenę z polskimi gwiazdami disco polo. Odebrał tam nagrodę za całokształt twórczości.

Nie jednym Zanettim jednak italo disco stoi. Wręcz przeciwnie. Italo disco było prężną sceną, nieraz będącą poniekąd kopią, alternatywą – istnym gabinetem cieni – w stosunku do mainstreamowej sceny pop. Italo miało swoje własne wersje największych gwiazd światowej sceny, nierzadko zdecydowanie lepsze od oryginałów. Przykładem może być tu zespół Kano (ten prawdziwy, nie ten współczesny, albo ten z "Mortal Kombat"), czyli odpowiedź italo na sukces nieznośnie nudnego Lionela Richie.

KANO - ANOTHER LIFE

Kano mieli wszystko. Frontmana z wąsem i pełnym wyczucia parciem na szkło. Tańczyli lepiej niż w "Dirty Dancing", umieli się ubrać, dysponowali przemysłowymi ilościami celofanu. Ale ponad wszystko mieli urywające głowę refreny i pomysł, by połączyć to, co najlepsze w dyskotece poprzedniej dekady z nowymi syntezatorowymi modami.

KANO - QUEEN OF WITCHES

"Świat nie kończy się tu, gdzie mieszkamy. Są miejsca, których nie znamy, a chcemy poznać". Takie artystyczne motto przyświecało kolejnej gwieździe italo disco, nieocenionemu Kenowi Laszlo, po cywilnemu zwącemu się Gianni Coraini. Laszlo wydał jedną zaledwie płytę, ale obfitowała ona w same przeboje. To, a także zamiłowanie do samochodów i bezbłędny lans inkorporujący płetwę vel plerezę, czyli fryzurę na czeskiego piłkarza oraz parę wielkich ciemnych okularów, ukonstytuowało go jako Roya Orbisona sceny italo. Laszlo i jego "Hey Hey Guy", czy "Black Pearl" (ach, ten refren!), to piękne wspomnienie. Wspomnienie straganów "szczęk", gdzie pionierzy polskiego wolnego rynku, zwani pieszczotliwie prywaciarzami rozprowadzali źle odlane gumowe figurki dinozaurów i podrabiane himeny, to zapach waty cukrowej sprzedawanej na festyniarskich wesołych miasteczkach, których miejsce niedługo potem miały zająć równie festyniarskie "Inwazje Mocy". To też twarz Janusza Panasewicza, który odwiedzał przybytek mojego ojca, by pograć na automatach wideo i flipperach. Wiele pięknych wspomnień i jakże piękna muzyka.

KEN LASZLO - HEY HEY GUY

Myli się jednak ten, który uważa, że italo to tylko sentymentalna, rozdzierająca miłosne rany wycieczka w krainę metafizycznego cierpienia. Co to, to nie. Italo miało i swoją satyryczną stronę. Ciepłą, czy wręcz gorącą, jak w numerach zespołu Baltimora. Tenże poniekąd antycypował późniejszą aferę związaną z zespołem Milli Vanilli, gdzie jak pamiętamy, nie ci śpiewali, co ruszali mordą. Baltimora w roli frontmana miała północnoirlandzkiego tancerza, Jimmy’ego McShane’a, który imponował i motoryką, i godną hiperborejskiego boga rzeźbą ciała. Ten jednak jako wokalista sprawował się co najwyżej średnio, główne partie wokalne więc, miast niego, wykonywał lider grupy, Maurizio Bassi. Przy okazji McShane’a zdobądźmy się tez na chwilę ciszy. Otwarcie gejowski artysta znany w branżowej społeczności pod pseudonimem Ruby, był jedną z wczesnych ofiar AIDS. 29 marca minie 15 lat od jego śmierci. Nie dajmy się jednak mrokom śmierci i wanitatywnym refleksjom nad przemijaniem. Lepiej pocieszmy się Jimmym w pełnej krasie, w największym przeboju formacji Baltimora.

BALTIMORA - TARZAN BOY

Innym ciekawym artystą italo disco był P. Lion. Kto uśmiechnął się widząc ten artystyczny pseudonim już za chwilę uśmiech zgubi. Wziął się ów bowiem stąd, że muzyk tworzący ten projekt zwał się Pietro Paolo Pelandi, a lew stoi w nim dlatego, że ojciec P.Liona to sam hrabia Alzano Lombardo, gminy w Lombardii znanej z doskonałej prosciutto, wąsatych kobiet i chowu (wsobnego?) owiec. Nie bacząc jednak na rodzinne tradycje P.Liona, jego "Happy Children" powinien znać każdy meloman.

P.LION - HAPPY CHILDREN

Szlachcicem, choć nieznanej proweniencji jest też Alberto Carpani, znany jako Albert One. I on, wzorem Zanettiego jest częstym gościem w naszym kraju, gdzie swoją sławą opromienia co raz to inną discopolową tancbudę. Szacunek do grobowej deski należy mu się jednak przede wszystkim za niesamowity numer "Secrets".

ALBERT ONE - SECRETS

"Secrets" stało się inspiracją dla wielu kompozytorów ścieżek dźwiękowych do gier wideo, by wspomnieć choćby Chrisa Huelsbecka ("Turrican", "Gianna Sisters"), czy Martina Galwaya ("Rambo", "Comic Bakery", "Wing Commander"). A skoro już zawadziliśmy o Galwaya i "Comic Bakery", przypomnijmy sobie pewien wspaniały boysband, który prędzej niż dziewczynami (i chłopakami – w końcu to boysband), interesował się erotycznymi zastosowaniami Commodore 64. Przed wami Press Play On The Tape. Stylowi, czyż nie? A "Larger Than Life" Backstreet Boys w tym numerze też słyszycie?

COMMODORE 64 BOY BAND SONG

Italo disco dysponowało też swoją własną wersją formacji Visage. Rolę tę pełnił Miko Mission, czyli Pier Michele Bozzetti. Nie uszło też Captainowi Beefheartowi, którego rolę w italowym światku niestrudzenie grał niemiecki skarb, Mike Mareen. Pocieszcie oczy.

MIKO MISSION - HOW OLD ARE YOU

MIKE MAREEN - HERE I AM

O ile jednak wyżej wymienione przeboje mogła pokryć warstwa pyłu, mogły utonąć w odmętach czasu, niektóre italowe wspaniałości nie dały się modom i epokom, nadal często można je usłyszeć w radiu, nadal są wśród nas piękne, romantyczne dusze, które nucą je przy goleniu lub depilacji nóg. Przykładem może tu być wspaniały, a i poprzez podmiot liryczny z naszym krajem związany, szlagier Paula Mazzoliniego, znanego jako Gazebo, co na nasz język przekłada się jako balkon, albo "mała ogrodowa konstrukcja oferująca cień". Nie muszę chyba dodawać, że już na pierwszy rzut oka orientujemy się, że Gazebo to italowa wersja schyłkowego Roxy Music, albo solowego Bryana Ferry.

GAZEBO - I LIKE CHOPIN

Jak widać, co teledysk to istna osobliwość. Osobliwa była też odpowiedź italo na sukces Nika Kershawa. Niemiecki zespół Silent Circle, bo to o nim mowa, wytworzył specyficzną choreografię, którą ja osobiście stosuję do dziś, ale i cokolwiek rozpasane podejście do fryzjerstwa. Bo któż w dzisiejszych żałosnych czasach zdecydowałby się na tak odważną stylizację na borsuka?

SILENT CIRCLE - TOUCH IN THE NIGHT

Aż chciałoby się przytoczyć przysłowie "Na Bohlenie trwała gore", jednak z racji, że Modern Talking – choć stylistycznie bardzo nam pasuje – jest zespołem znanym i cenionym, ich akurat pozwolimy sobie odpuścić.

Swoją drogą trudno nie zauważyć, że na łonie italo disco największe kariery zrobili sami Włosi, albo sąsiedzi zza naszej zachodniej granicy. To drugi w XX wieku przykład współpracy tych dwóch narodów, dalece godniejszy od pierwszego. By podkreślić istotną rolę Niemców w sukcesie italo disco, przypatrzmy się genialnym Bad Boys Blue.

BAD BOYS BLUE - YOU'RE A WOMAN

Ale i my mieliśmy na italowym poletku powód do dumy. A właściwie dwa. Wiele słów napisano o legendarnych, kultowych biustach. Katarzyna Figura, Renata Dancewicz... Doskonałym uzupełnieniem tego duetu jest Danuta Irzyk, znana jako Danuta Duval, albo Danuta Lato. Jej droga ku chwale wiodła przez RFN i rozbierane sesje dla magazynów dla panów. A że 90G, to wymiar, który imponował nie tylko Niemcom, ale i spadkobiercom cezarów, szybko z erotycznej modelki przekwalifikowała sie na wokalistkę. I, nie ukrywajmy, nie mamy się czego wstydzić. Danka to poniekąd nasz Behemoth lat 80. - jedyna muzyczna osobowość, znana od Renu po cuchnące kanały Wenecji. Popatrzmy więc jak prężą się Dankowe skarby. Polecam też waszej uwadze fantazyjne stroje, jakie pani Irzyk wdziewa w teledysku. I jakby to przaśne nie było, gdybym w czasach jej świetności był już w wieku produkcyjnym, chętnie wpełzłbym w powaby piany, w jakiej wdzięcznie tapla się ta nasza rodzima Sabrina.

SABRINA - BOYS

Spytacie, gdzie tak naprawdę w italo disco osobliwość? A w tym, że poniekąd funkcjonowało zawsze w drugim obiegu. A ten – wydawałoby się – przeznaczony jest zwykle dla intelektualistów rocka, szamanów psychodelii, a nie wykonawców muzyki tanecznej. Dodatkowo, nigdzie poza 8-bitem nie było chyba sceny tak bezczelnie atakującej słuchaczy niczym nieskrępowanym i niczym nieubarwionym, surowym brzmieniem syntezatora. Image, jakość teledysków, tematyka utworów... To wszystko sankcjonuje italo jako osobliwość. Niestety – wydaje się – bezpowrotnie minioną. I nic tu nie pomogą łzy.

No, a jeśli mimo mojej buńczucznej zapowiedzi ze wstępu, do tego momentu znaleźliście zaledwie dwa numery, które się wam podobają, poniżej z pewnością znajdziecie trzeci. Ale za nucenie italo przy goleniu wińcie tylko i wyłącznie siebie.

FANCY - FLAMES OF LOVE


Tekst: Paweł Waliński
Źródło: t-mobile-music.pl

Zapisane

Strony: [1]   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do:  
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.
Czy dotarł do Ciebie email aktywacyjny?

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
Użytkownicy Online
Zalogowanych 0 użytkowników